Just GYM traktujemy niemal jak nasze własne dziecko. Byliśmy obecni przy jego narodzinach, a w późniejszych latach przyczyniliśmy się do harmonijnego i spektakularnego rozwoju. Nasze „metody wychowawcze” były dostosowane do charakteru tej marki: odważnej, rezolutnej i śmiało stawiającej czoła wyzwaniom rynkowym.

Te same cechy przejawiały też osoby zarządzające Just GYM, dzięki czemu nie musieliśmy hamować naszych kreatywnych – a często wręcz „odjechanych” – pomysłów. W efekcie Just GYM wyrósł na największą sieć automatycznych klubów 24/7 w Polsce i… nadal rośnie.

Nie chcieliśmy, żeby to była kolejna „sieciówka”, w której wszystko wygląda tak samo, na zasadzie kopiuj-wklej. Pragnęliśmy tego, by każdy klub miał swoją własną tożsamość. By klubowicz spędzający tam swój wolny czas miał szczere poczucie, że to jest jego lokalna siłownia.

Stąd też każdy klub Just GYM posiada swój własny atrybut. Przy jego ustalaniu bynajmniej nie korzystaliśmy z maszyny losującej. Są one dokładnie sprecyzowane pod kątem lokalizacji.

I tak np. w Poznaniu są to – jakżeby inaczej – neonowe koziołki, Warszawa ma fit syrenkę, a w 1. stolicy Polski do wnętrza klubu prowadzi fitnessowa adaptacja Drzwi Gnieźnieńskich. We Wrocławiu do klubowiczów uśmiecha się wysportowana krasnalica Justa, a w Zabrzu i Lubinie oddaliśmy hołd górniczym tradycjom. Dzięki temu połączyliśmy nowoczesność klubu fitness z historią i tradycją danego miejsca.

Lokalność przejawiała się również w kampaniach wizerunkowych każdego z klubów. Poznańskie pyry, raciborska mumia czy też słupski gryf były nieodzownymi elementami komunikacji skierowanej do klubowiczów.